S.Fitzek, "Pasażer 23", tłumaczenie B.Tarnas, Wydawnictwo Amber, 2016.
Często zdarza mi się wybierać audiobooki na chybił trafił. Ma to swoje dobre strony, ponieważ nierzadko udaje mi się odnaleźć nowych, ciekawych autorów, o których wcześniej nie wiedziałam absolutnie nic. Niestety, od czasu do czasu trafiam również na książki niewarte poznania. A jako, że audiobooki są drogie, ze skrzywioną miną wysłuchuję ich do samego końca, przysypiając nad zlewem podczas zmywania naczyń. "Pasażer 23" Sebastiana Fitzka był właśnie takim ślepym trafem. Jednak tym razem chybiłam.
Fabuła zapowiada się całkiem zachęcająco. Martin Schwarz, policjant pracujący pod przykrywką, pięć lat temu stracił żonę i synka. Według oficjalnych informacji kobieta popełniła samobójstwo na statku pasażerskim, wcześniej wyrzucając dziecko za burtę. Po tym wydarzeniu, Schwarz nie boi się niczego i jest zdolny do złamania każdego regulaminu i przepisu, aby rozwiązać sprawę. Wszystko zmienia się, gdy na tym samym statku, na którym zginęła rodzina policjanta, znikąd pojawia się mała dziewczynka z misiem w ręce. Pluszak ten należał niegdyś do syna Martina. Wszyscy byli przekonani, że zabawka spadła wraz z dzieckiem w głębiny oceanu. Zrozpaczony ojciec wraca na statek i rozpoczyna śledztwo, łudząc się, że znajdzie jakiekolwiek ślady własnej rodziny.
Nie wierzcie jednak zachęcającym aspektom tej opowieści. Na pomyśle się kończy. Aby uzmysłowić Wam poziom nudy tej powieści, opowiem krótką historię z życia wziętą. Otóż, boję się latać. Po kilku latach częstego korzystania z samolotów, zdążyłam się przyzwyczaić do dyskomfortu unoszenia się w powietrzu, jednak start i lądowanie nadal są dla mnie ciężkimi, przepełnionymi nerwami, momentami. Podczas ostatniego lotu słuchałam audiobooka z powieścią Fitzka. Zasnęłam jeszcze przed startem, a obudziło mnie uderzenie samolotu o grunt na lotnisku docelowym. Dodam, że wcześniej w tym samym Airbusie nie mogłam zmrużyć oka nawet po trzydziestu godzinach bez snu. Właściwie żałuję, że na siłę skończyłam słuchać tego audiobooka, bo miałabym rozwiązanie na moje okołolotnicze problemy na najbliższe kilkanaście miesięcy. Wróćmy jednak do samej powieści. Muszę przyznać, że z językiem było całkiem nieźle. Nie zżymałam się zbyt często nad niefortunnymi sformułowaniami i irytującym brakiem synonimów. Być może dlatego, że nad "Pasażerem 23" nie mogłam się skupić na tyle długo, żeby takie błędy wychwycić. Jednak na tym zalety się kończą. Postaci są niemrawe, trudno rozróżnić jedną od drugiej. Wszyscy mówią dokładnie takim samym głosem, bez względu na płeć i wiek. Jedynie ponad osiemdziesięcioletnia staruszka, która zwabia Schwarza na statek zdaje się mieć odrobinę ikry, jednak jej występowanie ograniczono do minimum, robiąc z niej osobę zanadto schorowaną by działać. I choć w intrydze wszystko do siebie pasuje, to większość zdarzeń zdaje się być na wskroś przewidywalna, a przestoje między nimi są tak długie, że czytelnik zdąży zapomnieć, co starało się wzbudzać w nim emocje wcześniej. Jedyny wątek, który choć odrobinę mnie wciągnął skończył się, mniej więcej, w połowie powieści. Byłam przekonana, że to już prawie koniec, więc rozwiązywanie i niepotrzebne rozwlekanie kolejnych wątków, ciągnęło się dla mnie niemiłosiernie. Zastanawiające dla mnie jest to, jak można zmarnować taki potencjał? Same dane statystyczne dotyczące zaginięć na wycieczkowcach inspirują na tysiąc sposobów. A zamknięta przestrzeń, jaką jest statek, aż prosi się o pełen tajemniczych wydarzeń kryminał. Niestety, zamiast niego dostajemy kilka wątków, które nie należą do najbardziej dynamicznych, a i tak są spowalniane przez dość banalne rozwiązania i dwie klamry z historii, mających potencjał do rozwinięcia się w naprawdę ciekawe powieści. Chociaż te, pewnie też by się wlekły.
W tym miejscu powinnam co nieco wspomnieć o lektorze - Piotrze Grabowskim, ale nie mam zdania na temat jego interpretacji. Powiem jedynie, że była na tyle przeźroczysta, że tydzień po wysłuchaniu książki, mimo szczerych wysiłków, nie potrafię sobie przypomnieć głosu lektora. To ewenement, ponieważ pamięć słuchową mam dobrą. Dopiero po małych poszukiwaniach i porównaniu z dubbingowym dorobkiem tego aktora muszę stwierdzić, że "Pasażer 23"nie jest jego najlepszą interpretacją.
Podsumowując, nie czytajcie tej książki. I tym bardziej jej nie słuchajcie, chyba, że potrzebujecie niefarmaceutycznych środków nasennych. Nie warto tracić czasu na rozrywkę, która nie porywa. Już lepiej sobie pospać, przynajmniej mniej się człowiek denerwuje. Ja mogę Was zapewnić, że od powieści Fitzka będę trzymać się z daleka. Tak jak od statków wycieczkowych. Bo "Pasażer 23" trochę je przypomina rejs na jednym z nich - długi i piekielnie nudny.