czwartek, 26 października 2017

Pierwsze urodziny bloga!!!


Pierwsze urodziny bloga - nawet koty nie mogą uwierzyć, że czas tak szybko leci :)

Chciałam pominąć ten wpis. Darować sobie. W końcu to tylko urodziny bloga. Czy blogi mogą w ogóle obchodzić urodziny? Być może te popularne owszem - w końcu urodziny to dobry czas na konkurs i pochwalenie się paroma sukcesami. Doskonały moment na kolejną PR-ową akcję. Tylko u mnie PR-u nie będzie. Konkursu też. W kwestii automarketingu jestem raczej niezdolna i leniwa. Robię to, co uważam za konieczne, naiwnie wierząc, że dobre teksty prędzej czy później obronią się same. Dlaczego więc zdecydowałam się na ten wpis? Powodów jest kilka.
Pisanie bloga przez rok być może nie jest wielkim sukcesem, ale kiedy wezmę pod uwagę to, jak wiele zmieniło się w ciągu tych ostatnich dwunastu miesięcy, jestem całkiem zadowolona z tego, że wytrwałam. Nie jestem idealna i nie zawsze wywiązuję się ze wszystkich blogowych obowiązków tak, jak powinnam. Choć, na moje szczęście, tylko ja i jeden mały plik w moim komputerze wiemy, jak wielkie są moje recenzenckie zaległości. Chociaż jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że przez ten rok zmieniłam kraj, w którym żyję, zaczęłam pracować w zawodzie związanym z pisaniem i adoptowałam dwa kociaki, moje zaległości wydają się być usprawiedliwione.
Warto wspomnieć również o tym, jak blogowanie wpłynęło na mój gust czytelniczy. Dzięki recenzjom innych blogerów otworzyłam się na nowe gatunki i przeczytałam książki, które do tej pory omijałam szerokim łukiem. Nie żałuję - reportaże wiele nauczyły mnie o świecie. Tak samo jak powieści noblistów, będące wspaniałym powrotem do dalszego odkrywania ambitniejszej literatury. Przeczytałam też masę kryminałów, które kiedyś wydawały mi się banalne, ale teraz stały się najlepszą tramwajową rozrywką (choć przyznam, że odkąd zaczął się rok akademicki czytanie w środkach komunikacji miejskiej zrobiło się znacznie trudniejsze z powodu deficytów przestrzeni).
Przez ten rok powstało sto jeden postów (ten jest sto drugi), z których tylko trzy nie były związane z konkretną lekturą. Z jednych jestem dumna bardziej, z drugich mniej, jednego (nie powiem, którego) się wstydzę. Część powstawała w dość nietypowych warunkach, ale w każdy z nich włożyłam serce i starałam się być szczera w swojej ocenie. Pomaga mi w tym poniekąd fakt, że (poza jednym wyjątkiem) sama zaopatruje się w czytane książki. Przyzwyczaiłam się do tej niezależności. Przynajmniej mam pewność, że nic się nie stanie, jeśli nie opublikuję paru recenzji w terminie. Choć obiecuję, że wszystkie nadrobię.
Z okazji pierwszych urodzin bloga chciałabym również podziękować tym, którzy czytają go mniej lub bardziej regularnie. Jako człowiek, któremu zdarza się pisać po dwadzieścia tysięcy (pozablogowych) znaków dziennie powinnam przywyknąć do tego, że ktoś czyta moje teksty, ale świadomość, że część z Was poświęca swój wolny czas po to, by choć zerknąć na moją opinię na jakiś temat, bardzo mi pochlebia. Dziękuję bardzo! Rok temu w życiu nie uwierzyłabym w to, że będzie Was tak wielu :)
A czego możecie się spodziewać po kolejnym roku bloga Tyle liter przed oczami? Kolejnych recenzji i, być może, paru felietonów okołoksiążkowych. W najbliższym czasie napiszę o takich pozycjach jak "Wymazane" Michała Witkowskiego, "Rdza" i "Ślady" Jakuba Małeckiego, "Kaprysik" Mariusza Szczygła, "Łowcy głów" Jo Nesbø czy "Mitologia Nordycka" Neila Gaimana. Widać więc, że będzie różnorodnie i, mam nadzieję ciekawie. No i z pewnością książkom na zdjęciach będą towarzyszyć moje koty. A tym, którzy sądzą, że te małe futrzaki nie mają nic wspólnego z literaturą przyznam w ramach urodzinowego sekretu, że Karl Ove został nazwany na cześć Knausgårda, a Lars w związku z sympatią do Larsa Saabye Christensena. I tak, jestem psychofanką norweskich pisarzy - nauczyłam się z tym żyć :)
A na koniec bonus w postaci kotów z książkami ich pisarskich patronów :)

poniedziałek, 23 października 2017

"Nielegalne związki" Grażyny Plebanek, czyli powieść o walce z nużącą normalnością

G.Plebanek, "Nielegalne związki", Wydawnictwo W.A.B., 2014.

Nie lubię opowieści o miłości, zdradzie i związkach. Grażyna Plebanek przekonała mnie jednak do swoich powieści wielokrotnie i byłam ciekawa, jaka jest jej wizja "Nielegalnych związków". Szczególnie, że bohaterem tej książki uczyniła mężczyznę, sprawiając, że daleko jej do sztampowego romansidła. Nie zmienia to jednak faktu, że powieść ta wzbudziła we mnie ambiwalentne uczucia.
Jonathan to Polak o skomplikowanej, międzynarodowej biografii. Razem ze swoją żoną przeprowadza się z Polski do Brukseli. Robi to dla niej i jej kariery. Stara się tam odnaleźć na nowo, co nie jest aż tak proste, jak mu się wydawało. Wtedy pojawia się ona. Ta druga. Andrea. Partnerka szefa jego żony. Kobieta uwodzicielska, wzbudzająca podziw, robiąca karierę dziennikarską. Jak pozostać wiernym żonie i dwójce dzieci w świecie, w którym nie ma się celu, kiedy obok stoi taka kobieta?
To nie jest zwykły romans. I właśnie to ratuję tę książkę. Ponieważ historia mężczyzny, który ma wszystko, czego chcieć powinien: odnoszącą sukcesy żonę, dwójkę cudownych dzieci, pracę sprawiającą satysfakcję, choć nie dającą wiele zarobić, w pełni ułożony świat. Jednak w momencie, w którym nawiązuje on kontakt z pozornie nieosiągalną kobietą to wszystko przestaje mieć znaczenie. Jest gotów umawiać się z nią ukradkiem w kościołach, do których w Brukseli nikt nie chodzi, by choć na chwilę być blisko niej. Jednocześnie Jonathan nie wyobraża sobie życia bez żony i dzieci. I właśnie to niezdecydowanie, ta ambiwalencja uczuć jest esencją tej powieści. Mężczyzna, stający się emocjonalnym i seksualnym niewolnikiem swojej kochanki, z drugiej nierozerwalnie przywiązany do rodziny, z którą żyje. Problem książki polega na tym, że Jonathana niezmiernie trudno zrozumieć. Być może winny jest temu charakter jego kochanki, kobiety nieautentycznej. Owszem, obserwujemy ją oczami Jonathana, jednak na początku miałam wrażenie, że tak idealne kobiety nie maja racji bytu, a potem zastanawiałam się jakim cudem ktoś taki może utrzymać przy sobie jakiegokolwiek mężczyznę. Andrea miała być marzeniem każdego mężczyzny, jednak z opisów Plebanek można wywnioskować, że jest to raczej kobieta odstręczająca. I nie chodzi o to, że nie można się z nią zaprzyjaźnić, raczej nie chce się mieć z nią nic wspólnego. Nie wiem, czy taki był zamysł autorki, czy to tylko moje odczucia, ale nie jest to kobieta, w której mógłby się zakochać ktokolwiek. Esencją książki jest z pewnością problem kontroli nad uczuciem. Kwestia zapanowania nad szaleństwem ciała i serca w imię dobra tych, którzy znacznie wcześniej w owym sercu zagościli. Niestety esencja ta zanika często pod płaszczykiem pożądania w tej powieści zamieniającego człowieka w zwierzę. Ciekawym przypadkiem jest również najbliższy przyjaciel głównego bohatera - Stefan. Zdaje się on być stereotypem mężczyzny, który dla seksu jest w stanie zrobić wszystko, a monogamia jest dla niego niewyobrażalną męką. Schemat, w który się on wpisuje jest interesujący, lecz gra z nim wydała mi się w efekcie za mało finezyjna. Tak samo jak jego rozmowy z głównym bohaterem, które zdają się nie wnosić wiele.
Po Grażynie Plebanek spodziewałam się więcej. Trójkąty miłosne i niezdecydowanie bohaterów potrafią wciągnąć, ale na krótką metę. Już w połowie powieść wydawała się nużąca i niemal przewidywalna. Jednak jeśli lubicie historie o relacjach damsko-męskich ta pozycja może się Wam spodobać. Przebija bowiem większość książek je poruszających łamaniem schematów i klasą, której nie można "Nielegalnym związkom" odmówić.

niedziela, 15 października 2017

Kilka słów bolesnej prawdy, czyli "Jak uleczyć fanatyka?" Amosa Oza

A.Oz, "Jak uleczyć fanatyka?", tłumaczenie D. Sękalska-Wojtowicz, Wydawnictwo Prószyński i Spółka, 2006.

Z czym kojarzy nam się fanatyk? Z islamskim terrorystą, wyznawcą jedynej słusznej partii, kibicem sportowym, szalonym głosicielem wyższości aktywności fizycznej nad spożywaniem cukru i glutenu... Każdy z nas ma własne skojarzenia i są one mniej lub bardziej słuszne. Przypuszczam, że z boku niektórym też mogę wydawać się fanatyczną feministką albo fanatyczną miłośniczką powieści Knausgårda. Nie dziwi mnie to. Wszyscy odnosimy się do tego, co znamy i opowiadamy o tym z naszego punktu widzenia. Tak też zrobił izraelski pisarz i wykładowca - Amos Oz w swoich esejach zawartych w książce "Jak uleczyć fanatyka?"- opowiedział o fanatyzmie ze swojego punktu widzenia. Jednak jako, że przygląda się konfliktom różnego rodzaju fanatyków od dłuższego czasu, w swoich tekstach nie udziela nam łatwych odpowiedzi.
Trzy eseje zawarte w "Jak uleczyć fanatyka?" początkowo były wykładami. Amos Oz wygłosił je w Tybindze w 2002 roku, krótko po ataku na World Trade Center. Właśnie wtedy fanatyk zaczął się większości mieszkańców zachodniego świata kojarzyć z islamskim terrorystą. Jednak autor nie porusza tego tematu. Mówiąc o fanatyzmie odwołuje się przede wszystkim do sytuacji na Bliskim Wschodzie, którą zna z autopsji. I zamiast odpowiedzieć na pytanie "Jak uleczyć fanatyka?" odpowiada na to "Jak fanatykiem nie zostać?".
Fanatyk jest zazwyczaj niewolnikiem jednej książki, ewentualnie jednej idei. Dlatego też Oz, podając dość oczywiste sposoby na wykształcenie w człowieku pluralistycznych poglądów, opowiada jak został pisarzem i na ile umiejętność wczuwania się w sytuację innych ludzi, ułatwia życie wśród fanatyków. Wszystkie jego poglądy wydają się być wyważone i nie skłaniają nas do buntu wobec wypowiadanych słów. Oz, w przeciwieństwie do fanatyków, nie jest populistą. Nie boi się powiedzieć, że winą za konflikty powinno się obarczać obie strony. Na tej kanwie stara się budować kompromisy. Jest to doskonale widoczne, gdy opowiada o konflikcie na Bliskim Wschodzie, który zdaje się w kilku zdaniach rozwiązywać za pomocą kompromisu. Tylko kompromis ma to do siebie, że boli obie strony, dlatego zazwyczaj nikt nie chce się na niego zgodzić. Szczególnie, że osoba dochodząca do kompromisu to wręcz antyteza fanatyka. Jeśli szukamy w tej książce prostej odpowiedzi na pytanie "Jak uleczyć fanatyka" możemy powiedzieć, że ucząc go pluralistycznego myślenia. Niestety, jak doskonale wiadomo, jest to niemal niewykonalne przez co zaostrzane przez lata konflikty rzadko kończą się kompromisem. Same rozważania Oza na temat Bliskiego Wschodu pokazują także coś, czego nie chcemy dostrzegać na co dzień - rolę Europy w samym stworzeniu tamtego konfliktu. Nie chcę tutaj upraszczać historycznych niuansów, ale samo stworzenie państwa Izrael można uznać za konsekwencję antysemityzmu. Warto dowiedzieć się o tym nieco więcej od człowieka, który musi sobie z takimi problemami radzić.
"Jak uleczyć fanatyka?" Amosa Oza to trzy wciągające eseje napisane pięknym językiem. Mimo, że pochłania się je szybko, nie można przestać o nich myśleć przez dłuższy czas. I właśnie po ty, by mogły wzbudzić w nas refleksje, warto poświęcić im kilka dłuższych chwil.

niedziela, 8 października 2017

Prawda i zaprzeczenie, czyli "Mokradełko" Katarzyny Surmiak-Domańskiej

K. Surmiak-Domańska, "Mokradełko", Wydawnictwo Czarne, 2012.

Zanim przeczytałam "Mokradełko" Katarzyny Surmiak-Domańskiej miałam okazję je obejrzeć. W Teatrze Nowym w Poznaniu odgrywany jest bowiem spektakl stworzony na podstawie tego reportażu. Jest on nad wyraz wierny oryginałowi i przyznam, że czytając książkę mimowolnie patrzyłam na nią przez jego pryzmat. Mimo tego, nie żałuję czasu poświęconego na tę lekturę, ponieważ "Mokradełko" porusza wiele ważkich tematów, o których naprawdę warto mówić.
Halszka to kobieta z problemami. Wydała autobiografię, w której przedstawiła swoje dzieciństwo bez zbędnych przemilczeń. Mówiąc wprost opisała to, jak przez lata za niemą zgodą matki była molestowana przez ojca. Na książce się nie skończyło - Halszka udzielała wywiadów i występowała w telewizji, dzięki czemu okoliczni mieszkańcy szybko dowiedzieli się, kto opisał te tragiczne wydarzenia, mimo że autorka występowała pod pseudonimem. "Mokradełko" to opowieść o tym jak kobieta, która napisała głośną książkę "Kato-tata. Nie pamiętnik" odbija się w oczach swojego otoczenia. To także krótka historia jej relacji z matką, w podróży do której towarzyszy Halszce dziennikarka, mimowolnie znajdująca się w centrum opisywanych wydarzeń.
"Mokradełko" nie jest łatwą książką. Tak jak nie jest łatwa sama Halszka. To kobieta o sprzecznej osobowości, która mimo próby przepracowania traumy nie umie sobie z nią poradzić. Non stop poszukuje uwagi i nie umie przyjąć roli, jaką społeczeństwo przypisuje ofiarom - nie potrafi siedzieć cicho i cierpieć w samotności. W małej społeczności otwarte przyznanie się do bycia molestowanym nie jest łatwe. Przykład Halszki pokazuje, że można przysporzyć sobie takim wyznaniem więcej wrogów niż przyjaciół. Fakt, że dzieciństwo w specyficzny sposób wpłynęło na rozwój tej kobiety, również nie ułatwia jej życia. Jednak nie o opiniach sąsiadów, teściowej czy, tak zwanych, przyjaciół jest przede wszystkim ta książka. Reportaż Surmiak-Domańskiej opowiada bowiem głównie o relacjach pomiędzy autorką wstrząsającej autobiografii a jej matką. Te nie są łatwe. W "Kato-tacie" Halszka opisuje jak matka zanosi ją, małą dziewczynkę, umytą ojcu do łóżka. Wskazuje jasno, że matka musiała wiedzieć o tym, co zmarły już ojciec robi córce. Jednak dawała na to przyzwolenie i nadal zdaje się zachowywać, jakby nigdy nic się nie stało. W jej zachowaniu można jednak wyczuć poczucie winy, kiedy usiłuje zapchać córkę jedzeniem lub oddać jej swoje ostatnie zapasy tylko po to, by Halszka nie pytała dlaczego. Karolina, bo tak ma na imię matka głównej bohaterki, przez lata stała się mistrzynią w strategii unikania. Poza tym sama nie może wybaczyć córce tego, że publicznie zdradziła największy rodzinny sekret. Te zarzuty bardzo mocno uderzają w samą Halszkę, sprawiają, że kobieta staje się wewnętrznie sprzeczna. Ponieważ z jednej strony zrobiła to, co powinna, pokazała światu, co dzieje się w niektórych polskich domach, kiedy nikt nie patrzy, a z drugiej po części zdradziła swoją rodzinę. Problemem jest tu jednak nie sama Halszka tylko polska mentalność - to, że nadal istnieje w świadomości wielu z nas szereg spraw, które należy przemilczeć, ponieważ kalają obraz rodziny. Książka Halszki analizowana przez ten pryzmat wydaje się być pewnego rodzaju aktem desperacji - nie potrafiła dotrzeć do stosującej nieustanne uniki matki w inny sposób, więc napisała autobiografię. Nie spodziewała się tego, że Karolina potrafi zaprzeczyć nawet prawdzie medialnej. Wplątana w tę historię dziennikarka stara się załagodzić ten konflikt, choć przez moment porozmawiać z matką Halszki o "Kato-tacie". Jednak napotyka ona szereg trudności, jakby pamięć Karoliny została przepisana na nowo w sposób, który kobieta uważa za stosowny.
"Mokradełko" to ciekawy o poruszający reportaż o tym, jak radzić sobie ze światem po wyznaniu straszliwej prawdy. To także opowieść o polskim zakłamaniu i ludziach zdolnych do współczucia tylko wtedy, gdy osobiście nie znają ofiary. I choć książka ta potrafi wyczerpać czytelnika emocjonalnie, naprawdę warto ją przeczytać. A potem zobaczyć jej teatralną adaptację.

środa, 4 października 2017

Nerwowe nieporozumienie, czyli "Dziewiąty grób" Stefana Ahnhema

S.Ahnhem, "Dziewiąty grób", tłumaczenie E.Wojciechowska, Wydawnictwo Marginesy, 2016.

Nie lubię źle pisać o książkach. Ale czasami muszę. Szczególnie wtedy, gdy wiem, że autora stać na napisanie dobrego, spójnego i wciągającego kryminału, a dostaje... czytadło na średnim poziomie. Po "Dziewiąty grób" Stefana Ahnhema sięgnęłam, ponieważ miałam tego audiobooka od stycznia, a czekała mnie nocna podróż. Z niewyjaśnionych dla mnie powodów ludzie w pociągach i autobusach domagają się gaszenia światła już koło dwudziestej drugiej, a ja należę do osób, które nie zasną w towarzystwie obcych ludzi. Został mi więc Ahnhem. I chwilami naprawdę żałowałam, że nie mogę spać.
Znika szwedzki minister sprawiedliwości. Nie ma po nim śladu, a tropy urywają się jeden za drugim. Do śledztwa w tej sprawie wyznaczony zostaje Fabian Risk - nie może tylko nikomu zdradzić, nad czym pracuje. W tym samym czasie w Danii zostaje zamordowana żona prezentera telewizyjnego. Trop prowadzi do Szwecji. To właśnie tam zabójcy szuka duńska policjantka Dunja. Nie są to jednak jedyne ofiary. Coraz częściej znajdowani są w okolicy okrutnie zamordowani ludzie. Nikt nie wie, kto może stać za ich śmiercią. Mimo że "Dziewiąty grób" to drugi tom opowieści o Fabianie Risku, opowiada on o wydarzeniach sprzed "Ofiary bez twarzy".
Usiłując znaleźć pozytywy tej powieści, odnajduje jeden - otóż cieszę się, że skusiłam się na nią tak późno, bo jeszcze w grudniu zeszłego roku przeżywałabym katusze, gdyż Anhnem postanowił na kartach swojej książki wypatroszyć kobietę jakieś osiemset metrów od mojego ówczesnego domu. I tu przechodzimy do negatywów, czyli owego patroszenia. Nie jestem nazbyt wrażliwa na krwawe książkowe opisy, ale w trakcie słuchania tej powieści wiele razy miałam mdłości. Ahnhem był w nich aż nazbyt dosłowny, nie żałował ani jednego fizjologicznego szczegółu i obrazowo przedstawiał bawet najgorsze tortury. Wierzcie mi, w tym przypadku obrazowość nie jest zaletą. Zastanawiam się, co musi znajdować się w głowie autora, który wymyślił tyle brutalnych morderstw i opisał je z takimi detalami. Wróćmy jednak do pozytywów. Z pewnością należały do nich dwie przewijające się przez całą powieść bohaterki Dunja i Malin - dwie policjantki z zupełnie różnych światów mają mocno zarysowane charaktery i są nieustępliwe. I choć ich wątki są nieco naciągane - jedna przeżywa problemy w związku, a druga jest w ciąży i podkreśla to na każdym kroku, są one perełkami w porównaniu do głównego bohatera - Fabiana Riska. Cóż, nie porażał on już przy pierwszym tomie, a w tym jest jeszcze gorzej. Riskowi po prostu brakuje charakteru, przez co w opozycji do pojawiających się w powieście kobiet, wypada blado, bezbarwnie i nużąco. Problem mam też z samą intrygą kryminalną. Bo choć nie można odmówić tej powieści wciągającej akcji, zaskakujących jej zwrotów i rozwiązania, którego mało kto się spodziewa, w samym spięciu śledztwa jest wiele niedociągnięć. Powiedziałabym nawet, że część jest tak nieprawdopodobna, że wręcz niemożliwa. Na samego audiobooka dobrze wpłynął lektor - Mariusz Bonaszewski po raz kolejny sprawił, że powieść nabrała głębi i mrocznego wyrazu.
Podsumowując, muszę przyznać, że "Dziewiąty grób" to powieść, co najwyżej, średnia. I choć nie można jej odmówić tego, że wciąga czytelnika, niektóre jej elementy mnie zniechęciły. Ale jeśli macie nieograniczoną tolerancję na brutalne sceny i nie do końca uzasadnione wątki, możecie spróbować.

niedziela, 1 października 2017

Szczerze o pozornym raju, czyli "Moraliści. Jak Szwedzi uczą się na błędach i inne historie." Katarzyny Tubylewicz

K. Tubylewicz, "Moraliści. Jak Szwedzi uczą się na błędach i inne historie", Wydawnictwo Wielka Litera 2017.

Do sięgnięcia po książkę "Moraliści. Jak Szwedzi uczą się na błędach i inne historie" Katarzyny Tubylewicz zachęciła mnie sama autorka podczas występu w "Barłogu Literackim" Sylwii Chutnik i Karoliny Sulej. Tubylewicz opowiadała tam o Szwecji w sposób refleksyjny, odczarowując mit skandynawskiego raju. Jako, że sama miałam okazję rozwiać mgłę ułudy wiążącą się z ponoć najszczęśliwszym krajem na świecie - Danią, byłam niezmiernie ciekawa, co chowają przed światem Szwedzi. I przyznam, że dowiedziałam się wielu bardzo interesujących rzeczy.
"Moraliści" to podzielone na sześć części wywiady, mogące nam wiele powiedzieć o prawdziwym obrazie Szwecji. Nie tej, która jest równa dla wszystkich i przyjmuje niemal każdego pod swoje skrzydła, ale tej, nie do końca radzącej sobie z sytuacją, w jaką sama się wplątała. Czy w kraju idealnym mogą pojawiać się problemy związane z równością płci, wiarą, solidarnością czy wykluczeniem? Gdzie jest złoty środek pomiędzy tolerancją dla odmienności i religii a adaptacją do zasad panujących w państwie, do którego się przyjechało? Z czym kojarzą się w tym skandynawskim kraju solidarność, feminizm, tolerancja, dobroć, równość, integracja, wolność i uniwersalność? Tego możecie dowiedzieć się z książki.
Książkę Tubylewicz kupiłam impulsywnie, czułam, że muszę ją mieć, ponieważ potrzebowałam odpowiedzi. Jak niemal każdy człowiek, znający Skandynawię z czegoś więcej niż podręczniki i krótkie wakacje, próbowałam dojść do tego, co sprawia, że tamtejsze kraje pozornie wydają się rajem, ale po bliższym poznaniu okazują się być pełnymi problemów, o których otwarcie się nie mówi. Tubylewicz nie boi się o nich opowiadać. Z każdym ze swoich rozmówców (a trzeba przyznać, że nie są to jedynie rodowici Szwedzi) podejmuje trudne i czasami niewygodne tematy. Rozmawia z osobami, które na co dzień mają do czynienia z uchodźcami, znają ich problemy i wiedzą, jakie kłopoty generują. Podejmuje dialog z Birgittą Notlöf, która od trzydziestu lat pracuje na przedmieściach z kobietami, którym trudno zaaklimatyzować się w nowej ojczyźnie nie tylko dlatego, że ogranicza ich religia czy poglądy ich mężów, ale także dlatego, że są analfabetkami. To właśnie w tych miejscach, przez część naszych rodzimych polityków niesłusznie nazywanych "no go zones" widać, na czym polegają problemy uchodźców. Tubylewicz rozmawia także z kierowniczką ośrodka dla uchodźców, zdolną do uświadomienia nam, na czym polega największy ich problem. A jest nim bezczynność. Ośrodek dla uchodźców wydaje się być substytutem więzienia. Niby jest się w nowym miejscu, ale nie można iść do przodu ze swoim życiem, ponieważ trzeba czekać na decyzje odpowiednich urzędów. A to czekanie może trwać rok, a nawet i dłużej. Nie myślcie jednak, że "Moraliści" to wywiady tylko i wyłącznie dotyczące fali emigracji. Co to, to nie. Znajduje się tam wiele rozmów dotyczących innych problemów i samej istoty szwedzkości. Do moich ulubionych należy rozmowa z Evą Brunne, pierwszą na świecie luterańską biskupką otwarcie przyznającą się do swojego homoseksualizmu. Wyobrażacie sobie coś takiego w kraju nad Wisłą? A w Szwecji, choć jeszcze kilkadziesiąt lat temu wywołałoby to wielkie kontrowersje, jej nominacja na biskupa Sztokholmu była możliwa. Brunne opowiada bardzo dużo o istocie Kościoła Szwecji. Muszę przyznać, że, jak na razie, to jedyna instytucja kościelna, która wzbudziła cień mojej sympatii. Dlaczego? Ponieważ stara się być tolerancyjna. Tamtejsza rada biskupia dyskutuje na temat współczesnego świata i zastanawia się na ile jest on kompatybilny z naukami biblijnymi. Nie uznaje tekstów sprzed kilku tysięcy lat za niezmienne i niemożliwe do reinterpretacji. Drugi wywiad, który bardzo zapadł mi w pamięci Tubylewicz przeprowadziła z Ebbą Witt-Brattström, szwedzką literaturoznawczynią. Dotyczył on feminizmu i tego, że Szwecja jest tak naprawdę rajem dla mężczyzn, którzy w przeciwieństwie do kobiet, uznają swoją aktywność przy zajmowaniu się dziećmi za wielkie poświęcenie i żądają pochwał. W wywiadzie skrytykowała ona także mojego ulubionego Karla Ove Knausgårda. Przyznam, że całkowicie słusznie. I choć nie zgadzam się ze wszystkimi opiniami zawartymi w tej książce, muszę przyznać, że poglądy prezentowane przez rozmówców Tubylewicz zmuszają do myślenia.
"Moraliści. Jak Szwedzi uczą się na błędach i inne historie." to książka pełna refleksji i chęci zrozumienia szwedzkich problemów. To także wstęp do próby pojęcia zmian, które nieustannie przekształcają nasz świat. Polecam ją wszystkim, chcącym rozwiać mgłę ułudy znad szwedzkiego raju.